piątek, 29 sierpnia 2014

Rozdział 58

Kilka głębokich wdechów i biorę się za pisanie tego rozdziału...
No to powodzenia dla mnie :p
________________________________

***oczami Rose***

Gdy otwarłam oczy zobaczyłam szare ściany, chwile mi zajęło nim uświadomiłam sobie że jestem w lofcie Harry'ego ponieważ prawie do samego rana siedzieliśmy nad papierami, z trudem poruszając ręką gdyż była odrętwiała po spaniu na niej wymacałam telefon i zerknęłam na wyświetlacz. O mało się nie przewróciłam, znaczy siedząc oparta o jakiś fotel mogłabym mieć z przewróceniem się problem, ale gdy zobaczyłam że jest już prawie piętnaście po dziesiątej to moje serce stanęło. Potem zobaczyła jedenaście nieodebranych połączeń.
- O kurwa - syknęłam budząc przez przypadek Hazze.
- Kochanie śpij jeszcze, spokojnie - powiedział przez zamknięte oczy, przypuszam że nie podejrzewał że jest już po dziesiątej.
- Harry już dziesiąta.
- Yhym - jęknął cicho.
- Dziesiąta, jest wtorek... Wtorek dziesiąta - gdy powtórzyłam to po raz drugi szybko poderwał się na nogi.
- O kurwa - usłyszałam tylko z jego ust gdy biegiem przeskoczył sofę i prawie się zabijając wbiegł do łazienki - kochanie dwie minuty i jedziemy, kurwa. Kurwa. Kurwa - słyszałam tylko zza zamkniętych drzwi, sama szybko podbiegłam do wielkiego lustra i z trudem poprawiłam rozrzucone włosy, szybko zmyłam wczorajszy makijaż. W biegu łapałam torebkę, drzwi do loftu zamknęły się za nami z wielkim impetem. Próbowałam dodzwonić się do kogokolwiek ale nikt z osób które do mnie dzwoniły nie odbierał. W szpitalu byliśmy po pięciu minutach, choć przepisowa jazda powinna nam zająć conajmniej dwadzieścia minut.
- Na pewno dostaniemy kilka mandatów - szepnęłam gdy razem biegliśmy do szpitala z parkingu. Za swoimi plecami usłyszeliśmy kilka wyzwisk. Zatrzymaliśmy się prosto przed drzwiami na oddział ale gdy je otworzyliśmy nie było już Gemmy w inkubatorze.
- Gdzie moja córka! - krzyknęłam na pielęgniarkę, która zaskoczona prawie się przewróciła.
- Tutaj - usłyszałam za sobą znajomy śmiech, to była Perrie - próbowaliśmy się do was dodzwonić ale w końcu domyśliliśmy się że usnęliście nad papierami nad ranem więc sami przyjechaliśmy do szpitala. Zayn właśnie tłumaczy temu durnemu lekarzykowi że mamy prawo zabrać Gemmę do domu - znów się zaśmiała, na mojej twarzy malowała się ogromna ulga i wdzięczność. Usłyszałam podniesione głosy i zobaczyłam lekarza który wręcz wbiegł na oddział a za nim spokojnie wmaszerował Zayn.
- Nie pozwolę państwu zabrać tego niewinnego dziecka! - krzyknął w stronę mulata a ten się uśmiechnął szyderczo. Wiedziałam że już nas zauważył, jednak lekarz wręcz przeciwnie.
- Jeszcze się zobaczy - wyszczerzył zęby i zrobił kro w kierunku lekarza.
- Nie ma mowy! Słyszałem o panu wiele rzeczy i to nie było nic dobrego! Nie pozwolę! Wezwę ochronę! - krzyczał aż w końcu poczuł czyjąś dłoń na ramieniu. Lekarz krzyknął i odwrócił się w stronę rozbawionego Harry'ego. Pezz podała mi Gemmę by móc zacząć ją pakować.
- Proszę odłożyć to dziecko! - krzyknął do mnie, zdziwienie wymalowało się na mojej twarzy.
- Słucham?! - cała nasza czwórka zerknęła na niego.
- Wczoraj się dużo o was dowiedziałem! Nie oddam wam dziecka! - krzyczał i powoli zbliżał się w moją stronę. Popatrzyłam na Pezz i obie wybuchnęłyśmy śmiechem, nie odkładając córeczki do wózka ruszyłam w stronę głupiego mężczyzny ciągle się uśmiechając. 
Na jego twarzy malowało się zdziwienie za to nas cała sytuacja bawiła. Myślał że coś zdziała? Że pozwolę mu odebrać mi, nam Gemmę? Czy on był aż takim idiotą? Popatrzyłam w jego oczy, w moich oczach był ten dobrze znany wszystkim błysk. Nie pozwolę skrzywdzić mojej rodziny, a ta mała istota jak i wszyscy przyjaciele byli po prostu moją rodziną - Lou, El, Zayn, Pezz, Niall, Sophia a nawet Liam byli dla mnie po prostu rodziną o którą należało walczyć. 
Harry wziął ode mnie małą i położył ją do wózka, do którego lądowały ostatnie nasze rzeczy ja ciągle powoli zbliżałam się do lekarza, który powoli cofał się w tył. Jednak za sobą miał tylko ścianę, jego plecy już prawie jej dotykały a po chwili zaczęły na nią napierać tak jakby chciały przesunąć ją w tył, całym sobą pragnął by ściana nagle zniknęła. Jednak zamiast znikającej ściany poczuł mój ciepły oddech na szyi, jego ciało odrętwiało, mięśnie się napięły.
- Odbierz mi ją - zaśmiałam się mu prosto do ucha.
- J-j-ja-ja - jąkał się.
- No dalej spróbuj mi ją odebrać - syknęłam przez zęby jeszcze raz, z jego twarzy odpłynęła krew, nogi się pod nim ugięły - tak też myślałam, wiec nie wpierdalaj dupy w nie swoje sprawy i zajmij się innymi dzieciakami.
- N-ni-nie m-moż-żecie j-jej w-wziąć - jęknął cicho.
- Bo?! - syknęłam - Zabronisz mi zabrać własnej córki do domu?
- T-t-tak.
- Spróbuj - zaśmiałam się, za mną stanęła Perrie.
- Rose, nie warto. Nie może ci zabronić zabrać twojego dziecka do domu. A sprawy w sądzie przez takiego, przez takie coś nie warto mieć - zaśmiała mnie i odciągnęła a ja przyznałam jej rację. Przykryłam mają kocykiem i ruszyliśmy do wyjścia.
- Gdzie Theo?
- Z El w domu - powiedział Zayn otwierając przede mną drzwi - może my weźmiemy małą bo mamy już przymocowany fotelik w samochodzie - stwierdził a ja zgodziłam się kiwnięciem głowy podczas wkładania go do ich samochodu i zapinając fotelik. Perrie usiadła z przodu i odwróciła się w tył, posłała mi pokrzepiający uśmiech.
- Do zobaczenia za dziesięć minut w domu - pożegnałam się z przyjaciółką i wróciłam do samochodu Harry'ego, Zayn poczekał aż zamknę drzwi i dopiero odpalił silnik ruszając. Jadąc ulicami musieliśmy zabawnie wyglądać - dwa czarne Land Rovery z przyciemnianymi szybami, jadące niezbyt ostrożnie ale jednak ostrożnie. Zresztą zarówno Harry jak i Zayn byli świetnymi kierowcami więc nie musiałam się bać że coś się stanie. Gdy stanęliśmy na podjeździe z domu wybiegła El która zaczęła na mnie i Hazze wrzeszczeć za nieodbieranie telefonu i w ogóle wszystko. Uspokoiłam ją i weszliśmy do domu. Theo leżał w leżaczku w salonie a obok niego siedziała Sop, w kuchni krzątał się Liam przygotowując herbaty. Usiedliśmy na sofie, uprzednio umieszczając Gemmę w drugim leżaczku dla niemowlaków.
Rozmawialiśmy kilkadziesiąt minut nim zaczęły się awanturować maluchy, spokojnie obmówiliśmy plany na przyszły tydzień. Wszyscy też zaoferowali chęć pomocy przy dzieciakach, ale i tak byłam pewna że wszyscy z chęcią pomogą przy opiece nad nimi. Jedna z dziewczyn która pracowała u nas jako pomoc domowa przyniosła dwie butelki mleka, czasem dziwiło mnie jak rzadko je widujemy pomimo pełnego wymiaru pracy i tego że jest iż ach pięć. Jednak dom był ogromny a my staraliśmy się część rzeczy robić jednak samym, no chyba że nam się nie chciało lub byliśmy zajęci jakimiś obradami czy coś.
Harry wziął Gemmę a Liam zaczął karmić Theo, wyglądali tak słodko z niemowlakami na rękach.

___________________________
10 komów = NEXT
Mam nadzieję że rozdział się wam spodobał :P
Pozdrawiam z wypraw w poszukiwaniu weny xD Chyba wystarczy mi dobry dzień, jednak ciągle poszukuję spokoju i radości z pisania.
Mam nadzieję że się podoba i że będziecie wyczekiwać następnego.

czwartek, 28 sierpnia 2014

#1 Ice Bucket Challenge

Nie wierzę że to zrobiłam...
Chcecie jakieś inne wyzwania? Dawać, już i tak mam zrąbany mózg więc mogę coś zrobić.
Zapraszam do filmiku :)
Jednak nie zapominajmy o celach charytatywnych, zrobiłam to z myślą o tej akcji. O właściwej akcji a nie o swagu na jakim zależy 3/4 osobą robiącym ten challenge :P

https://www.youtube.com/watch?v=rFIDn1_aLoY

środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 57

No tak...
Mam ostatnio wrażenie że przestaje mieć siłę do prowadzenia tego bloga :(
Po prostu przytłacza mnie wiele spraw więc rozdziały mogą być gorsze.
Z drugiej strony nie mam też zbytniego pomysłu na razie na fabułę. Na prawdę się staram ale mam wrażenie że mi to nie wychodzi :(
Więc jeszcze raz przepraszam za poziom rozdziałów...
Kocham was i jesteście wielcy, choć strasznie spadł poziom wejść i komentarzy... Ale mniejsza o to <3 KOCHAM WAS, to dla was piszę *-*

Z dedykacją dla wszystkich czytelników - tych nowych i starych, tych stałych i nie tylko. 

_________________________________________________________________

***oczami Harry'ego***
Spokojny sen Rose sprawiał że czułem się szczęśliwy, ona spokojnie leżąca na moich kolanach i dzieciaki leżące spokojnie. Ostatni dzień w szpitalu, pomimo tego że oboje nienawidziliśmy tego miejsca spędzaliśmy tu całe dnie i noce od prawie dwóch miesięcy. Jutrzejszy dzień na szczęście ma być końcem, będziemy mogli w końcu zabrać córeczkę do domu, by już w spokoju móc zasypiać co noc. Nie budząc się ze strachem o jej życie i w pośpiechu jechać do szpitala. Kasztanowe włosy dziewczyny delikatnie opadały na jej twarz, moje kolana i posadzkę szpitalną na której siedzieliśmy, właściwie ja siedziałem a ona leżała na moich nogach.
- Harry - cichy głos zmusił mnie do popatrzenia w górę, był to Liam. Pogodził się z tym że to on jest ich biologicznym ojcem, obwiniał się za wszelkie zło jakie nas i je przez to spotkało jednak chciał być dla nich dobrym wujkiem.
- Co jest? - zapytałem, wracając wzrokiem do laptopa który leżał obok mnie.
- Powinieneś pojechać do biura.
- Co się dzieje?
- Kati została pobita - szepnął i usiadł po mojej prawej stronie.
- Ale Rose śpi.
- Zostanę z nią i wszystko jej wyjaśnię. Zrozumie.
Kiwnąłem tylko głową i delikatnie podniosłem dziewczynę a Liam wsunął się na moje miejsce by zastąpić moje ciało. Bezgłośnie się z nim pożegnałem i cmoknąłem dziewczynę w czoło, szybko zerknąłem na spokojnie śpiące maluszki.
Jak tylko wyszedłem ze szpitala poczułem na sobie zimne krople deszczu, po raz kolejny padało ale nie dziwiło mnie to, w końcu było to codziennością bardziej zdziwiło by mnie słońce. Szybko przemierzyłem parking, wsiadłem do suchego i ciepłego samochodu i włączyłem ulubioną piosenkę, odpaliłem silnik i spokojnie włączyłem się do ruchu. Po kilku minutach byłem na miejscu, blondynka siedziała na wielkiej czarnej sofie w moim lofcie.
- Kati? - powiedziałem zdziwiony widząc stan dziewczyny.
- Hej, nie musiałeś przyjeżdżać.
- Musiałem. Jesteś moją pracownicą. Co ci się stało?
- Nic takiego. No wiesz, impreza tych nadętych dupków - mówiła, zakładałem że opowiada o imprezie którą zorganizowałem w jednym z naszych klubów. Jak się okazało gdy wypili po kilka drinków zaczęli sie dostawiać do dziewczyn z obsługi, nie zaprzeczam zawsze zatrudnialiśmy tylko ładne dziewczyny co skutkowało tym że mieliśmy mnóstwo napalonych palantów ale nigdy wcześniej nie widziałem w tak okropnym stanie jednej z dziewczyn pracujących dla mnie.
- Który to?
- Filip się tym zajął, Liam świetnie sobie radzi jako twój zastępca. Nie musiał cię tu ściągać - zaśmiała się przy okazji krzywiąc z bólu.
- Wezwał lekarza?
- Tak powinien tu za chwile być.
Podczas czekania na lekarze, oczywiste jest to że wszyscy nasi pracownicy mieli zabezpieczenie i opłacone wszelkie składki po prostu wolałem mieć "swoich" lekarzy niż ufać szpitalom, załatwiłem kilka spraw na miejscu. Jak się okazało Kati nic strasznego nie dolegało, będzie miała kilka siniaków ale nic jej nie złamał. Szczerze powiedziawszy miał szczęście że tylko na tym się skończyło bo gdyby było coś więcej to on by z tego żywy nie wyszedł. To prestiżowy klub, do którego wejście słono kosztuje a on od tak po alkoholu bije moją pracownice.
Gdy załatwiłem wszystkie sprawy papierkowe z Kati i dałem jej urlop do końca tygodnia, poszedłem do kuchni zrobić sobie herbatę, z kubkiem w ręce wróciłem na czarną kanapę na której nie tak dawno siedziała dziewczyna i zacząłem pracować. Po kilku godzinach usłyszałam trzask drzwi co sprawiło że podniosłem głowę znad laptopa.
- Hej - po raz pierwszy od dawna usłyszałem jej wesoły głos.
- Rose? - nie kryłem zdziwienia, ono się wręcz malowało na mojej twarzy.
- Przeszkadzam? Jeśli tak to wyjdę - powiedziała siadając na oparciu sofy.
- Nie skąd kochanie, po prostu byłaś w szpitalu. Od jakichś dwóch miesięcy nie dało się ciebie stamtąd wyciągnąć.
- No... Tak - powiedziała ześlizgując się na siedzenie i opierając o mnie - ale Gemme jutro wypisują więc nie ma sensu bym tam dalej siedziała. Poza tym jest już ósma i trochę zgłodniałam.
- Gemmę? - czyżby w końcu wybrała imię dla dziewczynki.
- No... Trochę gadałam z Liam'em, Eli i Soph i pomyślałam że jeśli nie będziesz miał nic przeciwko to nazwiemy ją Gemma.
- Oczywiście że nie mam nic przeciwko. To bardzo ładne imię - uśmiechnąłem się i cmoknąłem ją w nos, chwyciłem kubek ale gdy próbowałem się napić uświadomiłem sobie że nie ma już w nim nic.
- Pracuj dalej ja zrobię szybko coś do jedzenia a potem pojedziemy do domu, bo jak widzę masz jeszcze trochę pracy - zaśmiała się widząc stertę papierów wokół mnie.
- Ja tu chyba dziś na noc zostanę, musze z tym zrobić porządek przed końcem miesiąca.
- To ja też zostanę. Pomogę ci - powiedziała i zniknęła za kolumną oddzielającą salon w którym zawzięcie pracowałem od kilku godzin nad wszelkiego rodzaju fakturami, dokumentami i wszystkim z czym wiązały się moje działalności od aneksu kuchennego. Po pół godzinie wróciła z różnego rodzaju sushi i sosami do niego jak sądziłem nie przyrządziła tego sama, bo choć była świetną kucharką lodówka która tam stałą na pewno nie miała tylu składników. Usiadła na przeciw mnie, przed ogromnym stołem, na wielkiej poduszce która zastępowała puf, i raz za czas zajadając przysmaki pomogła mi robić porządek w dokumentach.
Gdy skończyliśmy zaczynało już świtać.

________________________________________
10 komów = NEXT
Mam nadzieję że się wam podoba :P
Ciekawi jak będą się toczyć ich losy z dwójką dzieci?

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 56

***oczami Harry'ego***

Nawet nie wiem kiedy minęły te cztery tygodnie, całe dnie spędzaliśmy w szpitalu Rose z trudem godziła się byśmy wracali na noc do domu jednak opuszczaliśmy szpital jak najpóźniej i byliśmy tam jak najwcześniej. Jej serce biło teraz dla małej dziewczynki, czasem przyjeżdżała z nami Pezz lub Eleanor, tak jak dziś wtedy to któraś z nich siedziała z Rose a ja spokojnie mogłem porozmawiać z lekarzem lub zajechać po coś do jedzenia. Po woli wracałem też do pracy, choć było to czasem tylko dziesięć minut dziennie to jednak mogłem być spokojny o to co się dzieje.
- H-Harry? -usłyszałem szept i poczułem rękę na ramieniu, była to mama Rose, przychodziła czasem do szpitala i patrzyła zza szyby na córkę i wnuczkę. Aktualnie Rose siedziała tyłem do niej i karmiła małą z butelki. Pomimo tego że miało to być tylko kilka dni okazało się że nie można zabrać małej do domu. Theo nocował już z nami u siebie w łóżeczku, jednak każdy jego najmniejszy szloch budził nie tylko mnie i Rose ale też innych domowników, co było spowodowane umieszczeniem kilkunastu elektronicznych niań w kilku pomieszczeniach w domu. Wszyscy pokochali dwa małe cuda, Liam trzymał się na dystans był ich ojcem i wiedział że Rose nie potrafi tak po prostu zapomnieć o tym że to nie ja jestem ich biologicznym tatą. Ja o dziwo nie miałem mu za złe tego wszystkiego, początkowo myślałem że mu nie wybaczę jednak to się zmieniło. Teraz była tylko odrobina żalu.
- Tak? - odpowiedziałem patrząc kobiecie w oczy.
- Jak się czuje mała? I Rose?
- Coraz lepiej... - nie umiałem rozmawiać z kimś kto opuścił moją ukochaną na tyle lat, jednak ja byłem jedyną osobą która mogła jej powiedzieć co się dzieje z Rose. Ta unikała jej nawet gdy była czasami na spotkaniach. Tylko raz zobaczyła ją w szpitalu, skończyło się to awanturą - krzykami i wyzwiskami lecącymi w stronę bezbronnej kobiety przytłoczonej agresją swojej własnej córki.
- Mógłbyś ją poprosić o...
- Nie, nie będę jej o nic w twoim imieniu prosił - nigdy nie zwracałem się do niej przez per "pani" jednak tylko raz popełniła błąd zwracając mi uwagę lecz gdy moja dłoń powędrowała do jej policzka, zaczęła mnie przepraszać i mówić że to tylko z przyzwyczajenia.
- Ale... - popatrzyłem na nią, w oczach miała wielki ból jednak to nie wywołało u mnie żadnego skrajnego uczucia.
- Nie.
- Harry, nooo... Proo...
- Powiedziałem nie! I nie mam zamiaru powtarzać tego po raz czwarty - posłałem jej gniewny wzrok i bez skrupułów wróciłem do rozmowy którą prowadziłem jeszcze chwilę temu przez telefon. Jej dłoń po chwili ponownie pojawiła się na moim ramieniu.
- Harry ja chce odzyskać córkę - powiedziała gdy zwróciłem na nią uwagę.
- To proszę porozmawiać z nią nie ze mną. Cholera. Ty spieprzyłaś nie ja! Ty ją zostawiłaś! Nie będzie dobrze! Już nigdy nie będzie jak wcześniej.
- Może...
- Tam są drzwi do oddziału. Wejdź! Spróbuj! Ale nie ręczę za jej zachowanie. Jeśli teraz nie wybuchnie to zawsze może potem - fuknąłem w jej stronę i przeprosiłem rozmówcę za ponowne przerwanie.

***oczami Eleanor***
Rose karmiła małą a ja bawiłam się z Theo jakimś pluszakiem, oboje mieli już cztery miesiące jednak on był o wiele większy i silniejszy. Potrafił się śmiać i reagował na zabawy z nim, mała natomiast tępo patrzyła w ludzi którzy koło niej byli. Czasem reagowała cichym śmiechem gdy się ją łaskotało jednak i tak było to już o wiele więcej niż gdy po raz pierwszy zobaczyłam ją pierwszym razem, leżącą cicho i jakby bez życia. Nawet nie płakała, teraz potrafiła płakać gdy coś jej nie pasowało - gdy była głodna, pragnęła uwagi lub po prostu należało jej zmienić pieluszkę.
- Rose nie jesteś zmęczona?
- Nie El, już o to pytałaś. Jest okej, znaczy w miarę okej bo racja trochę mało sypiam.
- Bo jeśli...
- Wiem mówiłaś - zaśmiała się, ostatnio co raz częściej mogliśmy słyszeć jej śmiech co było dobrym znakiem.
Znów wróciła uwagą do małej a ja wzięłam Theo na ręce i zaczęłam go usypiać.W tym momencie zobaczyłam jej matkę wchodzącą do pomieszczenia, na szczęście brunetka jej nie zauważyła była zbyt pochłonięta córką. Więc ja posłałam kobiecie piorunujące spojrzenie, trochę ją to zdziwiło ale się nie wycofała, moje mięśnie się spięły.
- El w prządku? - zielone oczy spojrzały na mnie spod małego ciałka jej ukochanej córeczki.
- Tak czemu pytasz?
- Pieluszka ci spadła - znowu się zaśmiała, dziś to chyba pobiła rekord ostatniego miesiąca. Na samą myśl o mojej wracającej do życia przyjaciółce sama się uśmiechnęłam. Położyłam Theo do wózka i przykryłam kocykiem, pieluszka już wisiała na rączce wózka.
- Zaraz wracam, muszę do toalety - poinformowałam ją i ruszyłam do drzwi, pociągnęłam za sobą intruza. 
- Czego tu chcesz? - chyba nikt z nas nie zwracał się do tej kobiety przez pani, nie było to spowodowane jej przynależnością do nas, raczej naszą odrazą którą do niej pałaliśmy.
- Porozmawiać z córką - jej głos był nieśmiały, zazwyczaj czuła się przy nas nieswojo. Wiedziała że już nie jest jedną z nas.
- Ale córka nie chce rozmawiać - warknęłam.
- Skąd możesz to wiedzieć? Nie pozwoliłaś mi tam nawet wejść.
- Bo to mogło by się skończyć krzykami a tam śpią dzieci.
- To moja córka.
- Córką może i twoją jest, ale ty dla niej jesteś kimś obcym. Kimś kto ją zostawił. Opuścił gdy potrzebowała pomocy.
- Nic nie wiesz.
- Może i nie wiem, jednak wiem że to moja przyjaciółka i że nie chce mieć z tobą wiele wspólnego.
-Nie wiesz tego.
- Wiem, powtarza to bardzo często. Więc weź wyjdź!
- Nie!
- To usiądź na dupie i nie pokazuj się jej na oczy! - krzyknęłam i weszłam z powrotem na sale, biorąc kilka głębokich wdechów dla uspokojenia.

________________________________
Widzę że nie lubicie zostawiać po sobie śladów :C
To przykre bo one dają motywację a jej teraz potrzebuję najbardziej na świecie.
Motywacji i świadomości że ktoś jednak ze mną jest. Że ktoś nie wolałby bym po prostu zniknęła :(

Info

Nie zbyt jestem w stanie coś pisać ale postaram się jutro.
Chodź mój stan emocjonalny i w ogóle wszystkie moje stany są dalekie od idealnego.
Właściwie to dalekie od poprawnego...
Gdybym miała wymieniać to:
*chora
*zła
*zmęczona
*smutna
*przytłoczona
*rozstrojona
*ciągle zdenerwowana
*opuszczona
*płacząca
*załamana
*zdenerwowana
*bezradna
*cierpiąca
*bezsilna
*nieczuła
*zawiedziona
*rozdrażniona
*... etc.
Mogłabym wymieniać dalej ale nie jestem w stanie utrzymać laptopa na kolanach...

Co chcielibyście zobaczyć w kolejnych rozdziałach bloga?
Poza tym że ja chciałabym byście komentowali... :C
Więc jak sądzicie co się będzie działo? Ma ktoś jakieś pomysły.

PS. Opowiadanie ciągle zmienia się... Już dawno jest dalekie od pierwotnej koncepcji więc może jakiś pomysł wyda mi się intrygujący i go użyję - ale podpisujcie się bym wiedziała kto mi pomógł <3. Więc jak kochani, jakieś pomysły?

Na prawdę się postaram jutro coś napisać.

czwartek, 21 sierpnia 2014

Rozdział 55

Już jest, więc...
... 3...
2...
1...
... Miłego czytania ♥♥♥♥
_________________________________________

***oczami Harry'ego***
Patrzyłem jak Rose bezradnie śpi na moich kolanach, bardzo się przejmowała stanem dzieciaków, zwłaszcza dziewczynki. Może początkowo ich nienawidziła ale teraz widząc je takie małe i bezbronne pokochała, chciała zabrać do domu i od ponad trzydziestu godzin nie opuściła szpitala.
- Co się dzieje?! - krzyknęła czując jak się poruszyłem.
- Spokojnie, nogi mi trochę zdrętwiały. Śpij spokojnie - znowu zacząłem ją głaskać po głowie.
- Na pewno nic się nie dzieje? - zapytała pół przytomna, właściwie pomimo tego że leży tak od kilku godzin przypuszczam że gdyby zliczyć cały czas który przespała to może zabrała by się jakaś godzina.
- Tak kochanie śpij - cmoknąłem ją w głowę nie przestając głaskać, byłem dla niej bardzo czuły. Tak ja Harry Styles, postrach wielu ludzi, zakochałem się i bałem się że stracę ukochaną. Patrzyłem za szybę gdzie leżały dzieciaki, zastanawiałem się dlaczego ich stan się nie poprawia. Rose była na skraju wyczerpania, nie umiała już racjonalnie myśleć. Kilka razy groziła już lekarzom i pielęgniarkom przez co starali się oni nas unikać, podchodzili do nas tylko w momencie gdy było to na prawdę konieczne. Jakiekolwiek prośmy by poszła ona do domu i się przespała kończyły się awanturą i rzucaniem krzesłami. Tym razem zasnęła po raz kolejny, ale wiedziałem że jeśli tylko się poruszę to ona od razu się obudzi.
- Panie Styles - usłyszałem cichy i przestraszny głos pielęgniarki, pokazałem palcem by mówiła cicho.
- Słucham - odszeptałem starając się nie ruszać.
- Może chce pan coś do jedzenia albo picia? Siedzą tu państwo dość długo i nigdzie nie odchodzili. Koleżanki mi powiedziały bym lepiej tu nie szła ale żal mi się państwa zrobiło.
- Spokojnie mam jeszcze trochę wody ale dziękuję za troskę - postarałem się do niej uśmiechnąć.
- Ale na pewno? Bo dla mnie to nie problem skoczyć do kafejki po jakieś kanapki czy coś.
- Ale pani ma swoją pracę a ja nie chce pani zawracać głowy.
- To ja zaraz coś przyniosę - szepnęła i odbiegła, a ja nie zdążyłem zareagować bo musiał bym krzyknąć co by obudziło Rose, a przypuszczam że to mogło by się źle dla kogoś skończyć.
Po kilkunastu minutach pielęgniarka wróciła przynosząc dwa papierowe kubki kawy i herbaty, do tego dwie sałatki i talerz kanapek. Wyciągnąłem portfel i podałem jej 50 funtów.
- Ale to za dużo - powiedziała i podała mi z powrotem banknot.
- Nie proszę to zachować, wszyscy się nas boją i unikają a pani pomogła choć wiem że na pewno targały w pani różne uczucia. Dziękuję, może Rose w końcu coś zje - szepnąłem, znów zacząłem ją głaskać po głowie, chciałem by czuła się bezpiecznie.
- Może troszkę ale nie mogę tego przyjąć, nie przyjmujemy łapówek.
- Ale to nie łapówka, nie mam panią po co przekupywać. To podziękowanie za śniadanie i za fatygę.
- Ale ja nie mogę - znów podała mi banknot, jednak ja uparcie go nie brałem.
- Nie, nie wezmę go - poczułem że Rose się rusza, za chwilę może wstać a widząc tu pielęgniarkę na pewno zacznie panikować.
- Ja też go nie wezmę - chciała go odłożyć na stolik ale Rose się obudziła i popatrzyła na nią, wiedziałem że jej oczy zaszły łzami.
- C-czy...
- Nie spokojnie, z dziećmi wszystko w porządku powiedziała pielęgniarka - pomyślałam że jest pani głodna i przyniosłam sałatki i kanapki. I gorącą kawę i herbatę - mówiła spokojnie a ja poczułem że Rose wstaje.
Podeszła do pielęgniarki i ją mocno przytuliła, szepcząc podziękowania. Po jej policzkach pociekły łzy, które otarła rękawem mojej bluzy którą miała na sobie. Inne pielęgniarki obserwowały wszystko zza szyby, pewnie zastanawiały się co się dzieje, Rose popatrzyła na mnie swoimi zapuchniętymi oczami i powiedziała bym zapłacił pielęgniarce za wszystko. A ja wskazałem na banknot w ręce młodej dziewczyny, która pokręciła głową.
- Nie mogę go wziąć.
- Musi pani - stwierdziła i zamknęła jej dłoń w której trzymała pieniądze - może pani kupić kanapki koleżanką lub zachować go dla siebie. Ale musi go pani wziąć - mówiła spokojnie, ale tonem który nie znosił sprzeciwu.
Zrezygnowana dziewczyna wróciła do pracy zachowując dodatkowe pieniądze, widziałem jak w czasie lunchu przyniosła koleżanką kanapki, za pewne kupione właśnie za pieniądze które jej daliśmy. W tym samym czasie jednak przyszedł lekarz by z nami porozmawiać. Rose ubłagała go by mogła wejść do dzieciaków.
- Ale tylko na chwilę - stwierdził oschle. Od razu weszliśmy do, sali i usiedliśmy koło inkubatora dziewczynki, chłopiec był silniejszy i zdrowszy.
- Harry musimy je nazwać - szepnęła dotykając plastikowego inkubatora.
- Wiem, wiem - pocałowałem ją w głowę i objąłem ramieniem.
- Theo - szepnęła i zerknęła na chłopczyka - niech się nazywa Theo... - powtórzyła patrząc na mnie.
- Dobrze kochanie, będzie się nazywał Theo - uśmiechnąłem się, jedna z pielęgniarek podeszła do mnie i szepnęła coś na ucho a ja tylko kiwnąłem głową, po chwili stała przede mną z Theo na rękach.
- Niech go pan weźmie, jest dość silny by wyjść z tego "pudełka" zaśmiała się. Poza tym jak dla mnie wystarczy im państwa miłość, widać że się w nich państwo zakochali - powiedziała odchodząc. Mały znajdował się na moich rękach i pomimo tego że był jeszcze bardzo mały uśmiechał się do mnie jakby rozumiał co się działo w około niego.
- Poczekamy jeszcze na siostrzyczkę i pojedziemy do domu. Tego prawdziwego domu - szepnęła Rose głaskając go po małej łysej główce. W jej oczach znowu były łzy, mieszała się w niej radość i strach. Radość spowodowana tym że nasz, tak NASZ syn był w miarę duży i co ważniejsze zdrowy. Ale także STRACH o życie małej istotki z krótkimi włoskami i pięknymi zielonymi oczami tępo patrzącej na nas zza szyby. Wydawać by się mogło że jej wzrok mówił "Mamo, tato chce do was. Do domu" natomiast Rose patrząca w jej kierunku przekazywała jej jedną wiadomość "Kocham Cię mała i już nie długo zabiorę do domu". Cicha, wręcz niema rozmowa dwóch kobiet, które były w moim życiu zdawała się trwać wieczność, Rose trzymała dłoń na szybie a mała próbowała położyć na jej dłoni swoją, jednak była za mała. Zbyt słaba. Zbyt chuda. Zbyt wątła.

_________________________________________
20 KOMÓW = NEXT
Hej kochani. Laptop u mnie :P
Znowu... Choć teraz nie mam pokoju bo jest w malowaniu xD
Ale co tam... Jak widzicie mały to Theo... A jakie imię będzie dla małej?
Ja już z kuzynką spośród waszych propozycji wybrałam (choć decyzję mogę jeszcze zmienić) ale jak sądzicie WY, jak będzie się nazywała mała panienka Styles?
Mam nadzieję że się podobał rozdział :P

środa, 13 sierpnia 2014

Zanim rozdział 55 to...

Jak mają się nazywać dzieci Rose i Harry'ego?
Jak na razie była tylko jedna propozycja :C Widzę że macie to wszystko gdzieś... To są jakieś propozycje od was?
Ile propozycji dacie rady wymyślić do piątku?

I przy okazji chcecie znowu rozdział podobny do 51?

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Spojrzyj na Wandzie... siepomaga #2

Aby pomóc małej Wandzi zostało już niewiele czasu 19 sierpnia kończy się zbiórka pieniędzy na jej leczenie. A ciągle potrzebne jest jeszcze 14 620 zł. Pamiętajmy że liczy się każda złotówka...

Rozdział 54

Dedykuję ten rozdział - Bartkowi - jedynej osobie która może mnie nazywać "jajuszko". Miłego czytania kochany.... I wszystkim innym też miłego czytania

W komentarzach na dole piszcie imiona... (Więcej informacji na dole)
____________________________________________

***Rose***
- Co z dziećmi? - spytałam zaniepokojona, może miałam mieszane uczucia co do nich i może ich nie chciałam ale to nie oznaczało że pragnęłam by stało im się coś złego.
- Dziewczynka jest w gorszym stanie, chłopczyk przeżyje.
- Ona może umrzeć?! - w moich oczach zbierały się łzy, nie chciałam by one umarły.
- Tak - odparł krótko i oschle lekarz, tak jakby mną gardził. Ja widziałam że uważa mnie za wyrodną matkę.
- Jak to może umrzeć? - zapytał spokojny Hazz.
- Dzieci potrzebują miłości, ta dwójka została porzucona. Chłopcem bardzo opiekuje się jedna z pielęgniarek ale dziewczynką mniej. Może dlatego że chłopiec przypomina jej o niedawno zmarłym synu.
Nie miałam siły stać, nie mogłam wyobrazić sobie tego że któreś z nich umrze.
- Czyli to moja wina?
- No... - choć lekarz starał po sobie tego nie pokazać odpowiedź była oczywista "Tak to pani wina. Zostawiła pani niewinne dzieciaki na pastwę losu".
- Chce do niej iść - odpowiedziałam szybko i ruszyłam w stronę OIOM'u. Harry ruszył za mną i delikatnie objął mnie w pasie.
- Spokojnie, ona nie umrze.
- Ona nie ma imienia, muszę ją nazwać. Dziecko musi mieć imię - mówiłam jak w jakimś amoku, Harry mocno mnie objął.
- Chcesz je wziąć do domu?
- Nie wiem... Ale nie mogą umrzeć.
- Nie umrą, zadzwonie do Zayn'a żeby przygotowali dla nich jakiś pokoik.
- Ale to dzieci Li...
- Ja wiem że to dzieci których ojcem jest Liam, ale będę je kochał jakby były moje. Jeśli tylko zechcesz je wziąć z nami do domu.
- Ale nie wyrzucisz Liam'a?
- Nie... Wiesz, on chyba sądził że jesteś jak inne. Ale ty nigdy nie byłaś jak inne, ciebie od zawsze. Od kiedy cię ujrzałem kocham a je... Hmmm, chyba nawet ich nie lubiłem po prostu miałem ochotę na seks to jakąś sobie brałem.
- Kocham Cię - szepnęłam mu do ucha - weźmy je. Ale jak je nazwiemy?
- Nie wiem kochanie, wymyślimy coś potem. Teraz chodźmy do nich.
Gdy doszliśmy do dziecięcego oddziału OIOM'u zobaczyliśmy przez szybkę małą dziewczynkę w inkubatorze, prawie nie urosła przez ten czas gdy leżała tu całkiem sama. Chłopiec był większy i silniejszy, nie mogłam do siebie dopuścić myśli że omal nie zabiłam tego biednego, niewinnego dziecka.
- Mamy piękne dzieci.
- Z-zostaniesz ich tatą? - po policzku ciekły mi łzy, nienawidziłam się za to co im zrobiłam. Postąpiłam podobnie do własnej matki. po prostu uciekłam gdy one mnie potrzebowały. Tylko że one nie będą pamiętać że ich nie chciałam, a ja nigdy nie zapomnę że matka mnie zostawiła.
- Spokojnie kochanie, będzie dobrze ona wyzdrowieje.
- A co jeśli umrze?
- Nie umrze, ma kochających ją rodziców. Mnóstwo wujków i cioć. Będzie dobrze, teraz będzie otoczona miłością i wyzdrowieje. Zadzwonię do Zayn'a.
- Nie odchodź ode mnie - szepnęłam i mocno złapałam go za nadgarstek.
- Dobrze, więc zadzwonię stąd - objął mnie w pasie i wykręcił numer Zayn'a. Wiedziałam że nikt z nich mnie nie potępiał, rozumieli i akceptowali moją decyzję, telefon Zayn'a odebrała Pezz i obiecała przekazać mu wiadomość. Obiecała nam też że gdy wrócimy wszystko będzie gotowe.
Po niecałej godzinie przyszedł lekarz, chciał wejść na salę ale zatrzymałam go.
- Chce je wziąć do domu.
- Oczywiście, chłopczyka może pani wziąć już dziś, ale dziewczynki nie.
- Jak to?!
- Musi się poczuć lepiej.
- Ale ona się lepiej poczuje w domu. Z rodzicami i wujkami - krzyknęłam.
- Proszę się uspokoić, o tym mogła pani myśleć zanim tu zostawiła dzieci.
- Ocenia mnie pan?! - potrząsnęłam nim.
- Kochanie spokojnie. Ile minimalnie musi zostać tu mała?
- Dwa może trzy dni mam nadzieję że się poczuje trochę lepiej aktualnie nie jest w stanie przeżyć poza inkubatorem...
- Dobrze, niech pan do nich idzie - stwierdził Harry i mocno mnie przytulił a ja zaczęłam płakać prosto w jego ramię...

***w tym samym czasie*** ***Oczami Perrie***
- Zayn proszę - powiedziałam i popatrzyłam na niego, wiedziałam że nie będzie w stanie mi się oprzeć.
- Pezz kochanie, obiecaliśmy Harry'emu że skończymy pokój nie możemy jechać teraz na zakupy.
- Ale dzieciaki potrzdebują misiów i ubranek. No prooooooszę - dręczyłam do od kilku godzin. W tym czasie zdążyli razem z Liam'em i Louis'em ustawić dywan i meble a Niall z Eli przywieźli łóżeczka.
- Jedź z nią poradzimy sobie, spokojnie - zaśmiała się Eleanor która niedawno wróciła. Czasem ilość pieniędzy na kontach pomagał w szybkim zrobieniem czegoś, tak jak teraz w przypadku urządzenia pokoju dla dziecki Rose i Harry'ego.
- Kochanie zostajesz z nami czy pojedziesz z Zayn'em i Pezz po ubranka i zabawki? - zapytał Liam, który bał się że dzieci w domu przypomną Sop o jego kolejnej zdradzie.
- Miśku spokojnie, będzie dobrze zapomniałam o wszystkim i myślmy tak jakby nic się nie stało. Pojadę z nimi na zakupy - powiedziała brunetka i pocałowała go w policzek.
- Dobrze, to my tu skończymy - zaśmiał się.
Pojechaliśmy na zakupy, przeszliśmy po kilku sklepach kupując ubranka i kilka pluszaków i innych zabawek.
- Chyba mamy wszystko, możemy wracać - stwierdziłam w końcu do już i tak bardzo zawalonego torbami.
- Bardzo się z tego cieszę - zaśmiał się i wrzucił wszystkie torby do bagażnika.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy jeszcze do restauracji po zamówiony wcześniej obiad.
- Jesteśmy - krzyknęłam gdy Sop otworzyła drzwi do wielkiego hallu, za nami szedł Zayn, cały w torbach z ubrankami i zabawkami.
- Chodźcie, pokażemy wam skończony pokoik - krzyknął Lou stojąc przy barierce i trochę nabijając się z obładowanego Zayn'a.
- A ty się nie śmiej tylko rusz i mu pomóż - Eli walnęła go z tyłu lekko w plecy a ten zbiegł i zabrał część torb.
Weszliśmy po schodach, a gdy otworzyliśmy drzwi do wolnej sypialni obok mojego i Zayn'a pokoju, który znajduje się na przeciw pokoju Harry'ego i Rose, nie mogliśmy uwierzyć własnym oczą bo ukazał nam się piękny skończony pokoik.

_______________________________
Ile dacie rady nabić komów? Każdy kto przeczyta niech skomentuje... Piszcie przynajmniej "[swoje imię]" żebym wiedziała kto czyta...

Dwajcie kochani znać jak się wam podoba rozdział. I piszcie propozycje imion dla dzieciaków. :p Imiona które wygrają potem w ankiecie zostaną imionami dzieciaków <3

Przepraszam że tyle czekaliście ale nie miałam czasu i siły pisać, wracałam późno do domu i byłam bardzo zmęczona... Ale teraz już jest, więc mam nadzieję że się wam spodoba.

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 53

Hejo, kolejny rozdział już dla was napisany <3
Mam nadzieję że się spodoba, przepraszam że tak rzadko dodaję ale ostatnio często jestem zajęta.
Miłego czytania
_________________________

***oczami Rose***
Obudził mnie telef on, początkowo nie miałam ochoty go odbierać ale osoba która dzwoniła nie zamierzała odpuścić. W końcu obudziła też Hazze, który popatrzył na mnie swoimi zaspanymi zielonymi oczami.
- Kto to? - zapytał.
- Nie wiem, nie odbierałam.
- Długo tak dzwoni?
- Już piąty raz.
- To czekaj odbiorę, może coś ważnego - zaśmiał się i wstał z łóżka podchodząc do komody i biorąc mój telefon ale gdy popatrzył na wyświetlacz to zamarł.
- Ona?
- Nie, nie... Ale to
- Kto?
- Szpital - popatrzył na mnie, wiedziałam że zbladłam to było oczywiste. Jednak mimo to nogi same pobiegły do niego, zaczełam kiwać głową by nie odpierał jednak on już odebrał i włączył głośnik.
- Witam, w końcu się do państwa dodzwoniliśmy.
- Witam. Przepraszam ale spaliśmy - odpowiedział i objął mnie w pasie delikatnie jeżdżąc dłonią po moim ciele palcem.
- Czy mogli by państwo przyjechać do szpitala?
- Teraz? - zdziwił się Harry.
- Tak, jeśli by państwo mogli.
- A możemy wiedzieć po co?
- Państwa dzieci są chore - nie wierzyłam w to co powiedział, chore?! Mogłam ich nie chcieć zachować bo przypominały mi o złych rzeczach ale nie chciałam by stało im się coś.
- T-tak - wydukałam a Harry popatrzył na mnie z troską w oczach - p-przyjedziemy.
- Za pół godziny będziemy - stwierdził i mocniej mnie objął.
- I-ide się u-ubrać - z trudem to powiedziałam, było mi słabo i nie chciałam być zdala od nich. Może i nie chciałam wychowywać dzieciaków, ale chciałam dla nich jak najlepiej. Wybrałam pierwsze lepsze ubrania jakie miałam w szafie w ostateczności miałam na sobie czarne legginsy i kremową luźną bluzkę. Zabrałam leżącą na fotelu torebkę i buty leżące pod nim na obcasie z ćwiekami (zestaw Rose).
- J-jestem.
- Rose skarbie spokojnie.
- Yhym, tylko czuje się w-winna - w moich oczach były łzy.
- Spokojnie, to nie twoja wina - stwierdził i mocno mnie przytulił - to mogło się stać nawet gdyby tu były - pocałował mnie w policzek. Nie miałam siły sama iść na szczęście Harry mocno mnie obejmował w pasie przez całą drogę z pokoju do drzwi.
- Coś ty jej znowu kurwa zrobił?! - usłyszałam krzyk Eleanor.
- Nic! - starał się bronić ale w geście obronnym podniósł tylko jedną dłoń bo drugą cały czas mnie obejmował.
- To czemu nie jest w stanie iść?! Musiałeś jej coś zrobić!
- El - szepnęłam, nie wiem co się ze mną działo ale nie miałam siły - on, on mi nic nie zrobił - mówiłam z przerwami na wzięcie głębokiego oddechu.
- Przecież widzę że ledwo się trzymasz na nogach! Prawie mówić nie możesz! Harry a gdyby tobie ktoś tak przywalił?
- El uspokój się bo pobudzisz pół domu, jest dopiero czwarta nad ranem. Nic jej nie zrobiłem, jest jej słabo bo dzwonili do nas ze szpitala i powiedzieli że z dzieciakami nie jest za dobrze. A teraz ona się obwinia o to że one się tak czują.
- Boshe, przepraszam Hazz - klepnęła go w plecy i mocno mnie przytuliła - biedactwo, spokojnie wszystko będzie dobrze.
- M-mam nadzieję - szepnęłam i delikatnie się uśmiechnęłam.
- Mogę jechać z wami?
- T-tak - szepnęłam a Harry podał jej kluczyki.
- Poprowadzisz? Usiądę z nią z tyłu bo boje się że nie ma nawet siły by siedzieć.
- Jasne - uśmiechnęła się i zgarnęła swoją kurtkę po czym wyszła z domu otwierając nam drzwi gdy wyszłam oparta o Harry'ego szybko zamknęła drzwi i skoczyła do samochodu w którym my już siedzieliśmy.
Do szpitala jechaliśmy niecałe piętnaście minut, Harry prawie niósł mnie do środka. Recepcjonista zdziwiła się że nie pytając o nim pobiegliśmy na oddział noworodków. Gdzie zobaczyłam dwie już nie tak małe istoty podpięte do wielu maszyn.
- Witam państwa, państwo Styles - uśmiechnął się do nas lekarz.

______________________________
I co będzie dalej? Jak wam się podoba ten rozdział?
15 komów = NEXT