Coś na szybko dla was kochani... Miłego czytania... :**
____________________________________
***Rose***
- Dlaczego życie jest takie pojebane? – szepnęłam.
- Nie wiem kochanie, ale wiem że nie chce cię stracić.
- Hazz, ja nie o tym. Ja mówię o tym że obiecałam sobie nie
dać się wciagnąć w to gówno – pokazałam mu rękę z tatuażem – a jednak sama, z
własnej woli wróciłam do tego przeklętego miasta, sama płakałam po nocach by
Rob w końcu mnie znalazł... A potem ty, teraz jestem szczęśliwa i nieszczęśliwa
zarazem.
- Rose...
-No co?! Mówię prawdę. Uciekałam przez pięć lat po to by się
tu znaleźć spowrotem. Jestem szczęśliwa bo mam ciebie, dziewczyny i chłopaków.
Wiem że mi pomożecie. Ale jestem nieszczęśliwa bo znowu weszłam w to bagno i
już z niego nie wyjdę – po policzku pociekły mi pojedyncze łzy.
- Wcześniej ci się udało...
- Jeśli odejdę to ty odejdziesz ze mną? – nie wierzyłam w
to, wiedziałam że tak nie będzie...
- Ja... Rose...
- No właśnie Hazz, datego nie odejdę. Nie bez ciebie. A ty
nigdy tego nie zostawisz, więc będę w tym tkwiła.
- Rose...
- Hazz, ja nie rządam byś odszedł. Kocham Cię, dlatego tu z
tobą zostanę. Nie jest tak źle, po prostu skrzywdziłam tak wielu ludzi.
- Rose...
- Hazz, myślisz że jetem święta? Miałam 14 lat jak należałam
do gnagu, zabijałam ludzi! Bali się mnie... Miałam 16 lat a miałam na koncie
więcej trupów niż Greg czy Michael – wymieniłam dwuch facetów, którzy
wiedziałam że jeszcze są, że żyją a Hazz się wzdrygnął – rozumiesz?! Oni
zabijali całe życie a ja 2 lata! Harry byłam potworem.
- Rose, nie byłaś potworem.
- Byłam, zawsze zostanę. Zabiła...
- Rose, każdy z nas tu kogoś zabił.
- Zabiłam własną kuzynkę.
- Rose...
- Nie przerywaj mi, proszę... Nie zabiłam jej sama,
widziałam jak umiera i jej nie pomogłam. To było po śmierci mamy, nie umiałam
jej pomóc... Znaczy, umiałam ale nie byłam w stanie się ruszyć. Stałam i
patrzyłam jak się wyrwawia – zaczęłam płakać.
***Harry***
- Ona... Ona tam leżała i umierała a ja, ja nie umiałam nic
zrobić – mocno przytuliłem Rose, wiedziałem że przerywanie jej nie ma sensu – patrzyłam
na nią a ona... Ona umarła. I nawet gdy umarła to ja nie zadzwoniłam na
pogotowie tylko upadłam i płakałam. Znalazła mnie ciocia Tina, to ona wezwała
pogotowie. Ale jej nie uratowali bo była martwa, bo ja jej pozwoliłam. Potem
już wiecej się nie pokaałam w domu, wzięłam pieniadze i wyjechałam. Przez ten
czas pomagałąm ludziom... A potem wróciłam i wszystko było nie tak. Wujek Rob
zaczął zabijać częściej a ciocia Tina nie miała nad niczym kontroli. Więc
wynajęłam mieszkanie i znalazłam pracę, ale ty mnie naszedłeś w tej uliczce.
Zakochałam się wtedy w tobie, gdy się zacząłeś do mnie dobierać nie miałam siły
by ci walnąć. Potem mnie zamnknęłeś. A gdy uciekłam coś kazało mi iść do tego
domu. Pobiłeś mnie a ja cię kochałam bardziej... Reszta.
- Rose...
- Nienawidzisz mnie?
- Kochanie, dlacego tak uważasz?
- Bo...
- Mówiłem że nie jesteś potworem. Kocham cię i zawsze będę
kochał. Zawsze – szepnąłem i złączyłem nasze usta.
- Ja ciebie też kocham –oddała mi pocałunek, leżeliśmy tak i
całowaliśmy się aż do pokoju nie weszła Sop.
- Hej zakochani, Rose musimy skończyć plan. A ciebie Hazz
Zayn potrzebuje – rzuciła w nas poduszką.
Niechetnie wypuściłem Rose ze swoich objęć i pozwoliłem jej
się ubrać. Wybrała śliczną i bardzo krótką spukienkę, czarno-brzoskwiniową i
czarne szpilki a do tego czarna skórzną kurtkę (http://i.pinger.pl/pgr131/3ae4f7db002192b14f1f77c9/zestaw%204%20(1).jpg)
Nachyliła się nad łóżkiem by mnie pocałować a ja miałem ochotę ją tam wciągnąć
i pozbawić tych ubrań...
***Rose***
Zamknęłyśmy się z dziewczynami (Eli, Sop, Pezz, Dani,
Mirandą, Bellą) u mnie, kiedyś u Sop w gabinecie.
- Miranda, Bella to jest Rose. Wasza i nasza nowa szefowa –
zaśmiała się Sop.
- H-hey – wyjąkały – ta Rose? – szepnęła Bella do Mir.
- Tak ta – odpowiedziałam na niezadanie pytanie – wy mi nie
jesteście potrzebne – wskazałam im drzwi.
- A-ale... – próbowały protestować ale ja tylko wskazałam
drzwi i wyszły.
Pochyliłyśmy się z dziewczynami nad stołem i zaczęłyśmy
dogadywać plany akcji... Miało iść 11 dziewczyn, nie wiem po co aż tyle ale nie
protestowałam.
Trzy z nich miały obstawić tył, 2 miały pilnować z daleka...
Kolejne dwie miały zostać przed drzwiami a cztery dziewczyny miały wejść do
budy Josh’a.
- W takim razie będzie dobrze. Zgadzasz się na wszystko?
- Yyyy... Raczej tak, choć uważam że was za dużo. Ale okej –
moje myśli krążyły raczej obok nagiego ciała Hazzy, zastanawiałam się czy dalej
leży w łóżku.
- No to dobra, jutro idziemy... Już druga popołudniu. Ja
uciekam mam sprawę do załatwienia – szepnęła Pezz cmokajac nas w policzek.
- Pa – krzyknęłyśmy za nią.
- Ja też uciekam, może...
- Złapiesz Hazze w łóżku? – zaśmiały się...
- No, może – posłałam im szeroki uśmiech i wyszłam.
Nie myliłam się Hazz leżał w łóżku, co prawda ubrany ale
leżał.
- Co tam? – zapytałam kładąc się obok niego a on objął mnie
ramieniem.
- Yymmm.... Niewiele się zmieniło przez te trzy godziny, no
może to że bardziej cie pragnę – przygryzł mój płatek ucha a ja usiadłam na nim
okrakiem...
- Ja ciebie też – szepnęłam łącząc nasze usta i jeżdżąc
palcem po jego klatce piersiowej.
Pozbawiłam go koszulki i zaczęłam całować jego ciało.
Delikatne pocałunki pozostawione przez moją malinową szminkę na jego aksamitnym
ciele. Hazz zdjął moją sukienkę sprawiając że zostałam w samej bieliźnie... Ja
jednak nie dałam mu się latwo i jeździłam po nim palcem schodząc coraz niżej...
Okey, ten rozdział jest... Chcecie nastpępny?
Jakieś komy może?
PS. Polecajcie ten blog bo coraz mniej was wchodzi :(